Najbardziej podobała mi się mowa końcowa w postępowaniu przed sądem Howard'a Roark'a.
Podobno Gary Cooper odmówił zagrania tej sceny dokładnie tak jak to było zawarte w scenariuszu. Ayn Rand nie ugięła się i postawiła ultimatum: albo grasz jak napisałam w skrypcie albo nie będzie filmu w ogóle. Film wyszedł a scenariusz nie uległ zmianie. :-)
Trzeba pamiętać, że Gary Cooper w tamtych czasach był u szczytu sławy (jak np. dzisiaj Brad Pitt), a więc zwykłe jego fochy i zachcianki spełniane były przez ekipę filmową z miejsca. :-) Ale jak widać pani Rand stanowiła większy autorytet, jak z resztą przystało na autora książek, które najbardziej wpłynęły na amerykanów zaraz po Biblii. ;-)
Zastanawiam się, czemu Cooper miał uczulenie na scenę sądową, skoro jest ona w stylu kilku innych jego filmów. Mocno, wyraźnie, spokojnie i na temat. I tak bogiem a prawdą, to jest to jedna z najlepszych scen w tym filmie, cierpiącym podobnie jak 'Obywatel John Doe' z powodu nadmiaru egzaltacji w dialogach.
Niestety krążąca po sieci chałupnicza wersja polska z lektorem dolewa oliwy do ognia i podkręca egzaltowaną intonacją lektorską sztuczność scen. Poza tym w tłumaczeniu pojawiają się parokrotnie nieformalne określenia typu 'kumpel' w sytuacjach, które należałoby jednak tłumaczyć językiem formalnym. Wiem, że angielszczyzna jest dosyć płynna pod tym względem, ale nie róbmy gadki spod bloku (nomen omen) w kontekście panów w garniturach w biurze.