Noir plus romans, ale happy endów się nie spodziewajcie. Hollywoodzki scenarzysta podejrzewany o morderstwo spotyka damę swoich marzeń. To, czy rzeczywiście zamordował ma znaczenie drugorzędne, tym bardziej, że pisarzyną jest Bogart, a w to, żeby bez litości ukatrupił szatniarkę i tak za cholerę nie uwierzymy. Pytanie brzmi nie: "zabił czy też nie?", a: "jak na tym wyjdzie?". Mimo tego napięcia otrzymujemy tyle, że spokojnie można by nim obdarzyć kilka innych produkcji. Kawał pierwszorzędnej roboty - dobrze zagranej, pełnej błyskotliwych linii dialogowych i melancholii pomieszanej z gwałtownością. Bogie w najlepszej formie, klasycznie zmęczony i jednocześnie zaskakująco niejednoznaczny, nawet jak na siebie. Ironia maskuje smutek i wyobcowanie - na tyle "nieudanie", że śmiech szybko więźnie w gardle. Moje ulubione odcienie, stąd niższa ocena nie wchodzi w rachubę - po prostu sama słodycz!
A jednak wolałbym doświadczyć choć odrobiny niepewności, odczuć to ukłucie niepokoju, gdy zastanawiam się kto zabił. Przewidywalność fabuły stanowi pewną wadę „Pustki” - na ekranie toczy się gra między bohaterami, ale brakuje gry z widzem. Trochę szkoda, choć nadal ogląda się to świetnie.