Samotny bohater, opuszczona wyspa, nawet są Indianie (czy tam inni miejscowi), Bogart moim zdaniem tutaj nie gra nic nadzwyczajnego, w dużo większym stopniu jest to film Bacall, Barrymore'a i przede wszuystkim Robinsona. Tak, ten gość rządzi w tym filmie, no i świetna scena huraganu, choć widziałem podobną, ale nie powiem gdzie, 8/10.
Aktor z charyzmą Bogarta nie musi nawet nic specjalnego grać, żeby przyciągać uwagę i cieszyć oko widza. No ale akurat w tym filmie stworzył on najbardziej wiarygodna postać. Reszta to albo plastik, albo groteska, no może poza Claire Trevor, ale ona mnie irytowała niemiłosiernie, jak zresztą większość femme fatale w filmach noir.