Nie rozumiem narzekań na ten film. Mnie zaangażował od początku do końca. Gierszał świetny.
BĘDĄ SPOILERY! Mnie za to w ogóle nie zaangażował. Oglądałem, oglądałem i tak do finału czekałem, aż coś się w końcu wydarzy – coś, co mnie poruszy, wzruszy, porwie. Ale nie, nic takiego się nie wydarzyło. Kuleje rytm – przydałoby się poprzecinać film większą akcją, żeby nie zanudzić widza. Nie wiadomo, o co chodzi scenarzyście – to ma być melodramat, szpiegowski film, psychologiczny czy może polityczny? Wątek romansu jest poprowadzony tak, że kiedy już dziewczyna ma "wypadek", wcale nas to nie rusza, bo sceny z jej udziałem traktujemy jak typowa "przerwa romantyczna" Bonda. Ojciec ma duże znaczenia na ukształtowanie charakteru i trybu życia syna, ale pojawia się tylko na chwilę, więc jak mamy czuć ten dramat, kiedy syn go zabija? Postać Schuchardta jest papierowym bohaterem, który ma przyjść, powiedzieć dwa zdania i dać się zabić, żeby autorowi wyszła puenta. Więc niby dlaczego mam mnie poruszyć finałowe upodobnienie się Hansa/Józefa w osobę, której tożsamość ukradł? Warsztatowo wszystko tu się klei, jestem blisko przyrównania Holoubka do Pasikowskiego, ale scenariusz jest totalnie do dupy.